Pierwszy rok macierzyństwa – czego mnie nauczył?

Nim zostaniemy rodzicami poświęcamy wiele czasu na lekturę na temat rozwoju dziecka. Kiedy nauczy się siedzieć? Kiedy powinno nauczyć się chodzić? Kiedy dzieci uczą się mówić? Zastanawiamy się, czego nauczy się nasz maluszek… A nie zastanawiamy się nad tym, czego my nauczymy się w tej nowej, zmieniającej nasze życie roli. Początek czerwca był dla mnie szczególnym momentem, i postanowiłam zastanowić się nad tym, czego nauczył mnie pierwszy rok macierzyństwa.

Czemu to była tak wyjątkowa dla mnie data? Na początku czerwca mój syn obchodził swoje pierwsze urodziny.

Właśnie skończył się mój urlop macierzyński, a wraz z pierwszymi urodzinami nadszedł czas na refleksję. Nostalgiczny nastrój zainspirował mnie do napisania tego posta. 🙂

Czas przyspiesza! 

Pierwszą z rzeczy, których nauczyłam się w tym czasie, było to, że czas przy małym dziecku płynie baaardzo szybko. Przecież dopiero co byłam w ciąży, ledwo przed chwilą trzymałam noworodka na rękach… a tu nagle – BACH! I mam przed sobą chłopca, który zaczyna chodzić i ma 10 zębów. 🙂

Moje dziecko nauczyło mnie cieszyć się każdą chwilą

Wszystko dla niego jest nowością, wszystkiego się uczy, wszystko widzi po raz pierwszy – a ja jestem szczęśliwa, że mogę mu pokazywać świat. Dla mnie to też świetna nauka!

Rzeczy, których do tej pory nie dostrzegałam (zwykły ślimak na chodniku albo kaczka w stawie) sprawiają, że zatrzymujemy się na spacerach i zachwycamy otaczającym światem.

Światem, przez który przedtem biegłam z telefonem w ręku, często zupełnie nie zwracając uwagi na zmieniające się pory roku czy przyrodę. Okazuje się, że każdy spacer może być przygodą!

Bycie tu i teraz

Jak jestem z synem staram być tylko dla niego. Odkładam telefon, bo nie chcę, żeby Jasiek zapamiętał mamę wpatrzoną w telefon. Z powodu mojej częściowo zdalnej pracy nie zawsze jest to możliwe, ale uważam i pilnuje się, żeby nie odbywało się to kosztem dziecka.

Z resztą – moi znajomi i rodzina nie znoszą do mnie dzwonić, bo zawsze gdzieś odkładam wyciszony telefon i zapominam o nim, przez co wiecznie nie mogą się do mnie dodzwonić. 😉 

Cierpliwość

Dziecko wystawia cierpliwość rodzica na próbę prawie każdego dnia. Przykłady można mnożyć – chociażby w porze drzemki, mimo ogromnego zmęczenia nie chce zasnąć, albo obiad, który przygotowywałaś przez pół dnia właśnie wylądował na podłodze, a Twoje dziecko ma z tego wielki ubaw… 😉

Albo – właśnie założyłaś mu nowiutkie, śliczne body przed wyjściem z domu, a po pięciu minutach jest cały brudny.

A podobno to dopiero początek, bo z większym dzieckiem jest jeszcze ciekawiej!

Tego, że nie da się zaplanować wszystkiego!

Masz zaplanowany wyjazd na wymarzone wakacje, jesteście już prawie spakowani… Gdy nagle w nocy dziecko zaczyna gorączkować i źle się czuć. I oczywiście nici z wyjazdu. (Przy okazji była to też dla nas nauka, że czasem warto dopłacić do możliwości rezygnacji z wyjazdu w ostatnim momencie z całkowitym zwrotem kosztów…)

Jesteś umówiona na konkretną godzinę z koleżanką i od 40 minut próbujesz wyjść z domu, żeby się nie spóźnić, ale mimo wszystko i tak przyjeżdżasz po czasie – bo “zawsze coś”. Musiałaś się wrócić po smoczek, młody właśnie przed wyjściem narobił w pieluchę (a zmiana pieluchy roczniakowi to dobra gimnastyka), albo pojawia się tysiąc innych przeszkód na drodze do punktualności.

Zmieniło moje podejście do pracy i kariery 

Kiedyś praca i kariera były u mnie na pierwszym miejscu. Nawet pamiętam jak powtarzałam sobie, że po urodzeniu dziecka daję sobie trzy miesiące i wracam do gry.

I owszem, wróciłam… Ale jako zupełnie inna osoba. Już nie miałam takiego, kolokwialnie mówiąc – “parcia” i całkowicie zmieniły się moje priorytety.

Teraz jestem, na szczęście, w takiej sytuacji, że praca może chwilę poczekać. Robię to, co jest do zrobienia, ale daję sobie na to znacznie więcej czasu.

Wiem, że jak zaangażuję się w pracę na 100%, to wszystko zacznie świetnie działać, ale do tego potrzebny jest czas.

Czas, który jest bardziej potrzebny mojemu synowi. Chwile spędzone z nim po prostu się nie powtórzą – a każdy miesiąc jest na wagę złota i wyjątkowy. Jestem mu teraz bardzo potrzebna, czego jestem świadoma, dlatego praca poczeka.

Jestem “lepszą wersją siebie”!

Do tej pory moje życie i myśli były skoncentrowane na mnie. Teraz, gdy mija pierwszy rok macierzyństwa, myślę o NAS, co zdecydowanie wyszło mi na plus. Przestałam rozmyślać o swoich słabych stronach czy kompleksach.

Po pierwsze – nie mam na to czasu.

Po drugie to wszystko stało się nieistotne od czasu kiedy pojawił się Jasiek.

Czuje się lepiej sama ze sobą, mam więcej odwagi i wiary w siebie i codziennie udowadniam sobie, że potrafię więcej, nawet mimo zmęczenia.

Oprócz tego oczywiście nauczyłam się jak być „idealną mamą” 😉

Czas zatem na podsumowanie. Pierwszy rok macierzyństwa był dla mnie osobistym rollercoasterem, w którym czasami pojawiała się droga pod górkę, jednak dzięki wsparciu jakie otrzymałam od męża, kochanej teściowej i rodziny mogę bez przesady uznać go najszczęśliwszym jaki do tej pory przeżyłam.

Mam cudownego, zdrowego synka, który jest naszą radością i mimo nieprzespanych nocy i mimo trudnych początków jest największym cudem, jaki mógł mnie spotkać.